Pierwszego Linuksa zainstalowałem w 1998, było to S.u.s.e i pamiętam jak dziś: w informatycznej księgarni kupiłem PC World Computer (wtedy jeszcze artykuły w tym piśmie nie były „aż tak” komercyjne i gazetę dało się czytać) z płytką na której pisało: „Linux S.u.s.e 5.2. Pełny, 32-bitowy, darmowy system operacyjny”. Pokazałem ją koledze (pozdrawiam Łukaszu) i wyraziłem nadzieję, że ten cały Linux, to może być coś fajnego. W odpowiedzi usłyszałem: „Wiesz. Dają ci taki system za darmo, a potem każą bulić za wszelkie dodatkowe programy”. No cóż… obydwaj nie wiedzieliśmy o czym mówimy.
Od tej pory minęło dokładnie 10 lat. Szmat czasu, podczas którego wiele się nauczyłem. Przez moje PC-ty przewinął się cały tabun systemów operacyjnych różnej maści. W pamięci utkwił mi sympatyczny Minix, a także świetnie pomyślany Plan 9, którego filozofii (i fizjologii) nie wiedzieć czemu długo nie mogłem sobie przyswoić. Z Red Hat-ów najmilej wspominam wersję 6.2 Zoot, która była kawałkiem naprawdę dobrego oprogramowania. Ciepło myślę również o S.u.s.e. 6.2 – ten system zagościł na moim dysku na dłużej.
Jeżeli chodzi o linuksy, to moja systemowa odyseja, gdy żeglowałem od jednej dystrybucji do drugiej skończyła się, kiedy wraz z jednym numerem Linux+ (też wtedy jeszcze nie nastawionego na komercję i publikującego bardzo konkretne i techniczne artykuły, choć na gorszym papierze) wszedłem w posiadanie instalki systemu GNU/Linux Slackware 7.1.
I stała się jasność.
Po niedługim czasie wiedziałem już, że tu jest mój dom i tego distra nie zamienię na żadne inne. Kilka pierwszych chwil z tym systemem, spędzonych na jego konfigurowaniu „pod siebie”, było jak bajka. Żadnych przekombinowanych instalatorów, konfiguratorów i Bóg wie czego jeszcze – po prostu katalog /etc i Midnight Commander.
Nie chodzi o techniczny masochizm i „chakierowanie” systemu edytorem tekstu dla samej sztuki. W większości przypadków ręczna edycja pliku konfiguracyjnego jest dużo łatwiejsza, szybsza i bardziej przyjazna dla użytkownika, niż użycie konfiguratora z wodotryskami. Dobrze napisany plik konfiguracyjny zawiera w komentarzach wszelkie informacje, opisy możliwych sztuczek i przykładowych układów opcji dla typowych lub nietypowych potrzeb. Użytkownik czyta, konfiguruje i przy okazji uczy się rozumieć program, co procentuje później wydajniejszą pracą. To jest właśnie filozofia SlackWare.
Po sieci od lat krążą dwa powiedzonka: „Znasz RedHat-a, to znasz Red-Hata. Znasz SlackWare, to znasz linuksa” i „Po SlackWare można mieć już tylko jedną dystrybucję – swoją własną”. Brzmi przechwalczo? Owszem, ale użytkownicy slack-a dobrze wiedzą, że to szczera prawda.
.