Archive for ◊ grudnia, 2013 ◊

Autor:
• środa, grudnia 25th, 2013

Niniejszy wpis popełniam, by zadać kłam różnym krążącym plotkom, jakobym trzymał w domu niezliczone ilości gitar. Opinia taka od dłuższego czasu krąży pośród moich znajomych. Otóż moi mili, gitar mam tylko siedem. Nie planuję zakupu kolejnych, a jedną nawet gotów jestem oddać w dobre ręce.

A oto moja kolekcja:




Gitarka klasyczna z jakiejś hiszpańskiej manufaktury. Obliczyłem sobie teraz na szybko, że mam ją już jakieś… 20 lat. To moja druga gitara w życiu. Pierwsza z resztą poszła w rozliczeniu właśnie za tą. Instrument ma już swoje lata i co tu ukrywać – wyeksploatowałem ją. Stroiki do wymiany, gryf wygięty i co najgorsze, wypaczyła się wierzchnia płyta. No i odkleja się mostek (już raz przyklejany). No cóż, starość nie radość. Gitara ta ze względu na olbrzymią wartość sentymentalną ma jednak u mnie dożywocie. Pewnego pięknego dnia wezmę ją na warsztat i przywrócę młodość i urodę.





Moja pierwsza gitara elektryczna, którą kupiłem około 11 lat temu (chyba w 2003 r.). Do dzisiaj telecastery uważam za najpiękniejsze instrumenty. Powyższa gitara pierwotnie była instrumentem marki FLAME – czyli budżetowej linii naszych rodzimych gitar Mayones. Około 2010 r. zdarłem z niej do gołego lakier (sunburst), wyfrezowałem w korpusie komory dla zmniejszenia ciężaru i wymieniłem gryf na porządniejszy. Gitara zmieniła brzmienie na bardzo agresywne, a dobry gryf dodał jej sustainu. Osobiście wolę miękkie dźwięki, ale jeśli kiedyś zabiorę się za granie metalu, to instrument jest jak znalazł. Ta gitara też ma u mnie dożywocie.




Instrument akustyczny, który mam bodaj od 2003 r. (czyli już jakieś 10-11 lat). Kupiłem go w Szczecinie w sklepie Rockman, gdy ten mieścił się jeszcze w starej lokalizacji na górze Bramy Portowej. Pamiętam, że siedziałem na krześle i ogrywałem sobie różne gitary. Chłopak, który sprzedawał tak mi się przyglądał i w pewnym momencie powiedział: „Wie Pan co? Pokażę zaraz Panu taką gitarę no-name. Dwa razy tańszą niż te, które Pan ogląda, a brzmiącą dwa razy lepiej.” Przyniósł, usiadłem, uderzyłem w struny i od tamtej pory ten sklep ma we mnie stałego, wieloletniego klienta. Instrument jest topornie wykonany i kiepsko polakierowany, ale brzmi takim głębokim i wyrazistym soundem, że daj Boże.




Elektroakustyk Ephiphone EL-00 Pro, który jest u mnie od czerwca 2013 r. Gitarka mimo zmniejszonego pudła nieźle brzmi (chociaż niegłośno), a w dodatku jest na tyle mała, że można ją niemal nosić w kieszeni. Obecnie mój podstawowy travellowy instrument. Dodatkowo o ile akustycznie brzmi nieźle, to po podłączeniu do wzmacniacza daje po prostu fantastyczny głos (elektronika Fishmann-a).




Wyścigowy Ibanezik z ruchomym mostkiem. Instrument, który jest u mnie od 2012 r. Kupiłem, bo miałem okazję, ale jakoś nie przepadam za gitarami typu stratocaster. Nie mam do nich specjalnych zastrzeżeń – gra się na nich wygodnie, ale jakoś tak… bez przygody. Mniej więcej raz na trzy miesiące noszę się z zamiarem wystawienia jej na Allegro, ale gdy przy tej okazji biorę ją na kolana i chwilę pogram, to robi mi się tego instrumentu szkoda i sprawę odkładam. Gitara bardzo sympatyczna, udana, pięknie wykonana, przetworniki hambucker z rozłączanymi cewkami (na single).




Wół roboczy mojej stajni. Oryginalny Fender Telecaster po którego sięgam praktycznie codziennie. Trafił do mnie na początku 2013 r. Zawsze kochałem telecastery, a ten instrument jest zwieńczeniem tego uczucia. Świetna gitara.




KRÓLOWA JEST TYLKO JEDNA!!! Gibson SG Standard, którą mam od stycznia 2011 r. Świetny, niezwykle udany egzemplarz. Niesamowity sound i niesamowita ergonomia gry. Ta gitara gra sama – wystarczy ją trzymać i robić mądrą minę. Myślę, że nawet śp. Gary Moore bez oporów wyszedłby z nią na scenę. W razie pożaru lub powodzi – ratuję najpierw ją.

I koniec kolekcji. Jak widać posiadam tylko kilka kawałków drewna z duszą, a nie żaden mityczny magazyn instrumentów. To już więcej mam harmonijek ustnych…

Kategorie: Gitara | Tagi: ,  | Nie można komentować
Autor:
• środa, grudnia 11th, 2013

Portal czasopisma „Puls Biznesu” podał w dniu 2013-12-09 informację, cytuję:

„Amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) i brytyjska agencja wywiadu elektronicznego GCHQ szpiegowały graczy w wirtualnych światach gier komputerowych – poinformowały w poniedziałek dzienniki i „New York Times”.”

oraz dalej:

„Media informują, że pod lupą agentów NSA i GCHQ znaleźli się użytkownicy takich gier jak między innymi World of Warcraft i Second Life, które cieszą się dużą popularnością w środowiskach graczy. Dane były zdobywane przez agentów, którzy również uczestniczyli w rozgrywkach odbywających się w internecie.”

Nie jestem fanem teorii spiskowych, ale od czasu do czasu zdarza mi się zastanowić nad takimi, czy innymi okolicznościami owych, czy też onych zdarzeń. Powyższa informacja była właśnie jedną z tych, które uniosły mi brew i zapoczątkowały proces myślowy, zakończony kilkoma konkluzjami.

Najpierw pomyślałem, że:

1) Na świecie nie dzieje się nic ciekawego, lub wszystko co ciekawe tak się już czytelnikom „Guardian” i „New York Times” opatrzyło, że zrozpaczone redakcje sięgnęły do szuflady z tematami wymyślanymi na przetrwanie sezonu ogórkowego. Niesprawdzalnymi, więc niekoniecznie prawdziwymi.

2) System Echelon okazał się bezradny wobec podsłuchiwania czarnoksiężników, wampirów, orków, czy czym tam jeszcze się gra w przedmiotowych grach i żeby podsłuchać zaklęcia na zamianę wody w złoto, trzeba umieścić w tym środowisku wysoce wyspecjalizowaną agenturę.

3) A propos agentów, to ktoś ma świetną robotę – zawodowo gra w gry on-line. Nie dość, że mu za to płacą, to jeszcze spełnia swój patriotyczny obowiązek. Zazdroszczę. W ZSRR byłby jeszcze obsługiwany poza kolejką.

Potem, po namyśle, przyszło mi do głowy już poważniej:

4) Służby Echelon-u i pokrewnych systemów (o których w ostatnich latach coraz głośniej) prowadzą nienachalną, pełzającą kampanię dyskredytacji doniesień dotyczących wywiadu elektronicznego (np. działań ujawnionych przez Edwarda Snowdena). Bo jakoś ciężko mi uwierzyć, że takie bądź co bądź opiniodawcze i markowe tytułu jak „New York Times”, czy „Guaridan” ot tak sobie, same z siebie publikują takie pierdoły.

A po dłuższym namyśle pomyślałem już zupełnie poważnie:

5) Wykorzystywanie gier on-line do porozumiewania się przestępców nie wydaje mi się wcale takim śmiesznym pomysłem. Faktycznie, założenie sobie dla komunikacji kont graczy w „Ogame”, „Word of Tanks” czy podobnej wojennej grze, pozwala na ukrycie się w tłumie. Tam przecież takie słowa jak: „atak”, „bomba”, „ładunek”, „zapłać za broń”, „napad”, „amunicję kupisz w…” itp. nikogo nie dziwią. Nie trzeba nawet używać kryptonimów – Echelon wysiada. Ale, czy warto rozstrzelać 100.000 osób z tego powodu, że wśród nich może być zabójca, który zabije tylko jedną…

Jakby się nie obrócił, dupa z tyłu. Idę na piwo…

Kategorie: Różne | Tagi: ,  | Nie można komentować