Autor:
• piątek, marca 22nd, 2013

Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem zakupu jakiegoś lepszego (no, może ze średniej półki cenowej), gitarowego multiefektu. Nie żebym miał coś złego do użytkowanego przeze mnie z powodzeniem Pocket POD-a, czy tego zestawu kostek, którego się dopracowałem. Po prostu – poczułem potrzebę rozwoju. Ze względów finansowych (znacie?) skupiłem się na dwóch urządzeniach, dostępnych w cenie ok. 600-700 zł, tj. Vox-ie ToneLab ST i Boss-ie ME-25.

Tak się złożyło, że oba ww. ustrojstwa leżą teraz przede mną na podłodze. Zdążyłem się już nimi kilka dni pobawić i pisząc niniejsze słowa wiem, który u mnie zostanie, a który wróci tam skąd przybył – ale nie uprzedzajmy faktów.

Test postanowiłem przeprowadzić, opisać i opublikować ponieważ nie znalazłem takowego w sieci. Znalazłem za to wiele pytań od ludzi, którym by się przydał.

Oba urządzenia będę podłączał do 5W comba lampowego Blackheart BH5-112 i gitary Fender Telecaster Classic 50’s. Ten piecyk jest tzw. golasem, tzn. nie ma żadnych wewnętrznych efektów i innych udziwnień (nawet reverbu), więc można go uznać za miarodajny. Wszystkie pokrętła korektora barw ustawione w pozycji neutralnej, czyli na środku skali. Test będzie miał charakter typowo domowy i głośności tego komba nie zamierzam rozkręcać więcej jak do połowy skali.

Aha – i jeszcze jedno. Niniejszy test nie będzie jakimś rzetelnym zestawieniem, badaniem i porównywaniem pełnych możliwości macanych urządzeń. Jest niedzielny poranek, a ja robię to zupełnie społecznie i ku chwale ojczyzny. Zaznaczam też, że nie jestem profesjonalnym muzykiem, a tylko zwykłym grajkiem, więc mojej subiektywnej opinii nie traktujcie zawodowo.

Poniższe piszę na bieżąco, trzymając na kolanach gitarę, a nogami dotykając testowanych efektów, więc można powiedzieć: relacja z pierwszej linii.




No to pajechali:

1. Obudowa i wrażenia organoleptyczne.

Boss, nic nie ujmując Vox-owi, prezentuje się po prostu solidnej. Jest też nieco większy. Vox po prawdzie też nie wygląda na urządzenie, które rozpadnie się za pierwszym potraktowaniem z buta, ale jednak jakoś delikatniej. Wrażenie potęguje fakt, że panel Voxa jest dużo bardziej elegancki niż Bossa. Ogólnie jest tak: oba efekty są solidne, ale Boss wygląda jak urządzenie sceniczne, a Vox jak domowe (szczególnie z tą picowatą atrapą lampy).

Gałkologia wypada na korzyść Vox-a, bo większość ustawień jest na pokrętłach, a nie jak w przypadku Boss-a – przy dużym udziale przycisków.

Z drugiej strony Boss ma solidniejsze przełączniki nożne (i o jeden więcej – podbicie solo) oraz nieco większy pedał ekspresji. Te centymetry robią dużą różnicę, bo na pedale Boss-a gra mi się niemal tak samo wygodnie jak na normalnej kaczce, a przy Vox-ie trąci już liliputią.

I jeszcze jedna sprawa: Boss może jechać na bateriach (6 paluszków), a Vox wyłącznie na zasilaczu. Dla mnie to bardzo ważna różnica.

Reasumując: moim zdaniem pod względem budowy i miodności użytkowania Boss wypada lepiej. Na Vox-ie co prawda szybciej ukręcimy pożądane brzmienie, ale raz ukręcone brzmienie i tak zapisujemy w pamięci urządzenia, a potem z niego po prostu korzystamy. Z kolei przełączniki nożne Boss-a są wygodniejsze od Vox-owych, więc jeśli ktoś używa multiefektu do grania, a nie do zabawy gałkami, Boss jest lepszym wyborem.



2. Zasobność w brzmienia

Ten Vox, to w zasadzie już nie tyle multiefekt, co gitarowy procesor. Nie chce mi się zaglądać po szczegóły do instrukcji, ale jest od Boss-a dużo zasobniejszy w różne wariacje brzmień. Boss, to po prostu kilka kostek zamkniętych w jednej obudowie z dodaną symulacją preampów 10 popularnych wzmacniaczy. Vox to już kombajn z symulacjami paczek itp. bajerów.

Ważne: Vox potrafi zapamiętać 100 brzmień. Boss 60.

Reasumując: różnorodność brzmień zdecydowanie na korzyść Vox-a. Faktycznie, adekwatnie do nazwy: „Laboratorium Brzmień”.



3. Gramy.

Na pierwszy ogień idzie strojenie gitary. Oba efekty są oczywiście wyposażone w tunery. Stroję na Boss-ie i przechodzę na Vox-a. W zasadzie oba stroiki pokazują to samo, jednak ten Vox-owy ma bardziej rozbiegane (czułe?) diody, co mnie nieco irytuje.

Skoro już jestem przypięty do Vox-a, to staram się ustawić jak najczystszy kanał. Nie jest to łatwe, bo oprócz zasobnych w różne wariacje gałek, Vox ma jeszcze z tyłu kilkupozycyjny przełącznik ogólnej charakterystyki wzmacniacza: Vox, Fender lub Marshall – co kto lubi. Ostatecznie clean-a ustawiam na Fenderze, opcja w tym wypadku chyba najlepsza brzmieniowo. A właśnie brzmienie – niestety, wydaje mi się nieco sztuczne. Troszkę jak z posiadanego przeze mnie taniego multiefektu Zoom G-1 (którego do tej pory nie wyrzuciłem jedynie ze względu na wbudowany automat perkusyjny). No ale testuję dalej – wszystkie gały tone na połowie skali. Przełączam na Boss-a, potem z powrotem na Vox-a. Bawię się jeszcze tu i tu przy pomocy tunerów, które w obu urządzeniach są jednocześnie bypass-ami. I oto konkluzja – dźwięki z Boss-a są wyraźnie naturalniejsze i przyjemniejsze od tych Vox-owych, o całą klasę lepiej.

Przechodzę do ulubionych, bluesowych, lekko przesterowanych tonów. Dla sztuki w obu multiefektach ustawiam charakterystyki na Marshall. Boss pięknie, naturalnie, jak z normalnej analogowej kosteczki. Vox też nieźle, ale jednak trochę plastikowo. Kombinuję z symulacjami różnych paczek, ale wciąż mam wrażenie jakiejś sztuczności.

Ustawiam na obu urządzeniach charakterystyki bardziej rock-owe i na start zapodaję pioseneczkę, która ostatnio uparcie chodzi mi po głowie tj. , „Lonely Day” System Of Down. Potem jeszcze kilka utworów, to na jednym, to na drugim efekcie. Do brzmienia Boss-a mimo mniejszej opcjonalności nie mam uwag. Sound z Vox-a, choć mam więcej możliwości modulacji, nie zachwyca.

I na koniec na każdym z multiefektów staram się ustawić jak największą ilość gruzu. Nie wychodzi. Możliwości są dwie: albo nie potrafię ustawić gał tak, by uzyskań wyraźną, metalową ścianę dźwięku (nie grywam zbyt często ciężkiej muzy i nie mam doświadczenia w ustawianiu pod nią sprzętu), albo żadne z tych urządzeń po prostu nie nadaje się do czczenia szatana.

Podsumowanie: mimo upakowania w Vox-ie tylu możliwości konfiguracyjnych, uboższy Boss ma wyraźnie lepsze, przyjemniejsze i o klasę bardziej naturalne brzmienie. Sound z Vox-a trąci tanim komputerem. Zaciekawiony tą różnicą, wbrew deklaracjom ze wstępu do tego wpisu, podłączyłem oba urządzenia do 50W lampy (MG Vintage) i zagrałem trochę głośniej. Nic się nie zmieniło: Boss brzmiał nie gorzej od kuzynostwa z osobnych kostek, a Vox nieco jak ZX Spectrum. Zaciekawiony jeszcze bardziej nagrałem kilka próbek obu urządzeń przez dostępne w nich interfejsy Audio USB. Potem zmieniłem gitarę na Gibsona SG Standard i powtórzyłem część z ww. kroków. Efekt bez zmian – Vox choćbym nie wiem co robił brzmiał sztucznie, a Boss bez zastrzeżeń.



Tytułem zakończenia:

I tak oto stałem się posiadaczem Boss-a ME-25. Vox na którego po rozpoznaniu internetowym (manuale, youtube, fora itp.) byłem nieco napalony – rozczarował. Boss zupełnie przeciwnie. Mimo mojego początkowo sceptycznego podejścia z każdą minutą użytkowania zachwycał coraz bardziej.



I tyle. A sponsorem dzisiejszego wpisu była piosenka:




Wyślij na:
  • Facebook
  • Wykop
  • Twitter
  • MySpace
  • Google Bookmarks
  • Śledzik
  • email
Kategorie: Gitara | Tagi: ,
Możesz śledzić komentarze do tego wpisu przy pomocy RSS 2.0 Both comments and pings are currently closed.

Komentowanie zamknięte.