• Sunday, April 08th, 2012
Ostatnimi dniami, segregując kolekcję e-booków, zacząłem zastanawiać się nad pytaniem: Którego z autorów moich ulubionych gatunków literackich (tj. since-fiction i fantasy) cenię najbardziej?
Z mety odpadli „mistrzowie jednego cyklu” – tacy jak Terry Pratchett. Jego opowieści o Świecie Dysku są oczywiście świetnie napisane i zaskakują zabawnymi rozwiązaniami, jednak autor nie wyszedł w twórczości (przynajmniej tej z którą miałem okazję się zetknąć) poza jedną konwencję. Inni „cykliczni” autorzy podobnie. Choć bardzo lubię takie serie jak „Czarna Kompania” Glena Cooka, czy „Żywostatki” Robina Hobba, to brakuje mi w nich niespodzianek. Pięć tomów o tym samym nie zaskakuje i na dłuższą metę nie wychodzi poza granice wyobraźni (przynajmniej mojej).
Dużo lepiej w tej materii wypada w moim subiektywnej opinii jedna z wielkich dam fantastyki – Pani Andre Norton. Np. w cyklu „Świat Czarownic” potrafiła skonfrontować ze sobą aż trzy światy: dwa zaawansowane technologicznie i jeden klasyczny świat fantasy tj. z czarami, magicznymi stworami itp. Spektrum wyobraźni tej autorki jest zresztą niesamowite, bo nie dość, że ogarnia te szablonowe i te nieszablonowe dziedziny fantasy, to wcale nie stroni od SF. Choć pisze zbyt cukierkowo…
Mógłbym tak wybrzydzać na wielu znanych mi pisarzy, ale w końcu pytanie brzmiało „którego z autorów najbardziej cenię”, a nie „w którym czego nie lubię”. I w ten sposób doszliśmy do ścisłego finału, a tu na podium staneli: Henry Kuttner, nieco wyżej Arthur C. Clark, a na samym szczycie… Roger Zelazny.
Co do Kuttnera, to przyznam bez bicia – sam nie wiem dlaczego tak lubię jego utwory. Wzbudził moją sympatię „Krainą Mroku” i tak już zostało.
Arthur C. Clark – prawdziwy wizjoner, który wyprzedzał swoje czasy o co najmniej wiek. Zawsze o krok przed poznanym i dalsze tłumaczenia są zbędne.
Natomiast Zelazny… Tak, wiem – nie jest literackim geniuszem i po prostu: jest ceniony bez fajerwerków. Ale, jak powiedział Kobuszewski, grający przedsiębiorcę naftowego w filmie „Lata 20, lata 30” – „Geniusze niech pracują dla konkurencji, mnie wystarczy fachowiec”.
R. Zelazny to po prostu prawdziwy rzemiecha, któremu nieczęsto zdarzało się odwalić lipę. Lwią część jego twórczości stanowią rzeczy napisane spójnie i na podstawie oryginalnych, niemal zawsze świeżych pomysłów. Takie powieści jak „Stwory Światła i Ciemności”, „Umrzeć w Italbarze” czy „Pań Światła”, popychają moją wyobraźnię w kierunkach, których istnienia nawet nie podejrzewałem.
No tak. Ale to, że za ogół twórczości najbardziej cenię właśnie Rogera Zelaznego wcale nie oznacza, że jest on autorem najbardziej cenionej przeze mnie powieści. To miejsce od wielu już lat okupuje „Fiasko” Stanisława Lema. Gdzieś czytałem, że „Fiasko” było ostatnim utworem SF Lema i stanowiło jego swoiste pożegnanie z tym gatunkiem. Jeżeli tak, to pożegnał się w wielkim stylu.