Autor:
• Friday, July 06th, 2012

W ryku gitar, łomocie dzikich bębnów i oparach roślin (u nas nielegalnych, a w Belgii owszem), wróciłem z Graspop Metal Meeting 2012. Ponieważ był to mój drugi raz (wcześniej, byłem rok wcześniej) myślę, że mogę pokusić się o udzielenie kilku rad tym, którzy również myślą o takiej wyprawie. Pisząc poniższe zakładam obecność na całym festiwalu i kempingowanie na polu namiotowym.

 

Czy warto

Nie warto! Najlepiej usiąść na tyłku i nic nie robić 🙂 A poważnie, to wystarczy zerknąć na rozpiskę zapowiadanych kapel. Co roku około 60 zespołów gra na czterech scenach i zawsze jest wśród nich kilka poważnych gwiazd. Zobaczyć i posłuchać tego wszystkiego – bezcenne. Te 160 euro za bilet jest śmiesznie małym kosztem w porównaniu do wydatków, na jakie naraziłoby nas jeżdżenie na osobne koncerty. Nie mówiąc o tym, że np. koncert na którym wykonali wspólnie kilka piosenek: Ozzy, Zak i Slash jest nieczęstym zjawiskiem. Do tego dochodzi fantastyczna atmosfera imprezy. W 2011 r. gdy byłem pierwszy raz, nie mogłem uwierzyć, że tylu ludzi w jednym miejscu może być dla siebie tak uprzejmych. Nie ma problemu, żeby stojąc 5 metrów od głównej sceny wyjść po kilka piw i wrócić z nimi na swoje miejsce. Wszyscy przepuszczą.

 

Czym dojechać

Odpowiedź jest tylko jedna: dużym samochodem w kilka osób. A to ze względu na ilość rzeczy jakie powinniśmy zabrać, by pofestiwalować w miarę tanio i wygodnie. O tym co warto zabrać będzie dalej. Auto można zostawić na jednym z bezpłatnych parkingów, dostępnych przy terenie festiwalu. Na miejscu warto zjawić się dzień przed rozpoczęciem w godzinach przedpołudniowych – wtedy będziemy mieli miejsce parkingowe niedaleko wejścia i nie będziemy musieli zbyt daleko taszczyć manatków. Sam dojazd dzięki autobanom jest bezproblemowy – po prostu się leci.

 

Bilety

Bilety można dostać w różnych miejscach. Najprościej zamówić przez internet. Można też próbować kupić u organizatora na miejscu, ale nie jest to zbyt pewny sposób, bo zainteresowanie festiwalem jest duże i po prostu może ich zabraknąć.
Jeżeli jednak ktoś już pojedzie na tę imprezę bez biletu, na zupełnego spontana to myślę, że powinien pomyśleć o sposobie na wejście pewnego naszego rodaka, którego tam poznałem. Jako ciekawostkę dodam, że gość praktycznie co dwa tygodnie zalicza jakiś festiwal i w sumie z tego w dużej części żyje, zarabiając kilkaset euro na każdej takiej imprezie (tak przynajmniej twierdzi). Jak to robi? Niech to pozostanie jego tajemnicą. Dodam tylko, że nie jest to nic nielegalnego. Ale wracając do biletu: gość ma po prostu tabliczkę z napisem “Kupię Bilet” i według jego słów zawsze szybko znajduje kogoś, kto sprzeda wejściówkę za połowę ceny. I tak bilet na Graspop 2012, kosztujący normalnie 165 euro, kupił za 40 eurasów. Znając tamtejszych i realia – wierzę.

 

Co ze sobą zabrać

No właśnie, temat rzeka, który można skwitować jednym słowem: wszystko. Dam prosty przykład: w sklepie w miasteczku (do którego trzeba daaaleko zasuwać) puszka 330 ml ichniejszego piwa Jupiler (o ile tego sikacza można nazwać piwem) kosztuje 50 eurocentów. Na terenie festiwalu za 250 ml tego piwa (innego tam nie ma) zapłacisz jednego tokena (festiwalowa waluta), a to jest 2,5 euro…
Czyli zabieramy z kraju wszystko: jedzenie i napitki na cały pobyt. Co do alkoholi, to trzeba pamiętać, że na teren pola namiotowego nie wolno wnosić szkła. Czyli jeżeli piwo, to tylko w puszkach (nikt nie przyczepi się nawet o kilka zgrzewek na wózku). Wódkę i wino warto przelać do plastików, albo upchać butelki gdzieś po dnach toreb i plecaków. Służby porządkowe na bramce przed wejściem na pole namiotowe nie są zbyt natarczywe i jeżeli z torby nie wystaje perfidnie flaszka, nie zapuszczają się w głębiny. Co jeszcze warto zabrać? Jakąś gazową kuchenkę. Z ubrań trzeba zabezpieczyć się w pałatkę lub np. foliowy płaszcz przeciwdeszczowy (taki wędkarski). Pogodę mają taką, że lubi popadać – adekwatnie warto mieć nieprzemakalne buty. Nie zapominamy oczywiście o czapce przeciwsłonecznej i kremie do opalania. Taki klimat – nie wiadomo czego się spodziewać (deszczu, czy słońca), a stojąc w pełnym słońcu i czekając na koncert można się niechcący zbyt mocno opalić. Generalnie co do ciuchów, to czeka nas tam tylko pył lub błoto.
Po doświadczeniach roku 2011, na kolejny Graspop zabrałem ze sobą kibelkowy odświeżacz powietrza w sprayu. Na szczęście ktoś pomyślał i w 2012 zamiast zwykłych toi-toi organizatorzy postawili kabiny z ceramicznymi, normalnie spłukiwanymi sedesami. Czystościowo niewiele się poprawiło, ale zapachowo owszem i nie musiałem używać zabranego odświeżacza – tu zarobili plusa. (Ktoś mógłby mi tu zarzucić, że z tym odświeżaczem wyskoczyłem jak laluś i francuski piesek, ale wierzajcie mi – zapachy po ludziach, którzy przez trzy dni no-stop chleją marne piwne wynalazki i nie wyjmują ziela z ust, złamią każdego szybciej niż białoruskie KGB.)
Z wyposażenia warto zabrać również maszt (np. stare, długie wędzisko) i flagę – bardzo ułatwi nam to później nawigację, a co za tym idzie życie na polu namiotowym. Kto ma niech zabierze jakiś większy baniak na wodę – zaoszczędzi czas na bieganie po H2O do odległych sanitariatów.

 

Jak wejść

Wpuszczać zaczynają około 14:00. Przy ichniejszej kulturze nikt nie przepycha się łokciami, tylko wszyscy grzecznie i spokojnie idą po swoje. My też nie róbmy bydła i nie wpychajmy się na chama – nie ma po co, wszystko idzie płynnie. Jeżeli mamy dużo rzeczy, to z auta na wejście warto zabrać jedynie namiot i coś do przegryzienia (jeżeli będziemy na miejscu przed 14:00 i będziemy musieli dłużej czekać). Po resztę rzeczy wrócimy później – już na spokojnie. Warto porozmawiać z współkolejkowiczami, zapytać skąd są, poczęstować polskim piwem – czas leci szybciej.
Poruszamy się w wąskim strumieniu ludzi, służby porządkowe kierują nas do najbliższego wolnego stanowiska, gdzie skanują nam papierowy bilet i wydają właściwy bilet – materiałową opaskę na rękę. Następnie przechodzimy do bramki, gdzie zaciskają nam przy tej opasce plombę. Przed podaniem do zaciśnięcia warto sobie wyregulować luz bransoletki, tak by nie cisnęła, ale i też przez przypadek gdzieś nie spadła.
Następna bramka jaka nas czeka, to wejście na pole namiotowe. Tutaj sprawdzają czy nie wnosimy szkła, maczet, czy czego tam jeszcze. Tak jak napisałem wyżej, jeżeli flaszka perfidnie nie wystaje z torby, to ochroniarze nie wnikają, co dokładnie mamy w bagażach. Produkty w plastikach i puszkach można wnosić bez ograniczeń i zgrzewkami.

 

Pole namiotowe

Pole namiotowe zasiedlane jest planowo i szczelnie. Miejscowi przez całą szerokość pola rozciągają długą linę i nie cofają się z nią, dopóki na całej długości liny nie rozstawią się namioty. Potem robią z tą liną kilka kroków w tył i znowu czekają, aż na zwolnionej powierzchni nie ustawią się nowe namioty. W efekcie mamy praktycznie namiot stojący na namiocie, pomiędzy którymi bardzo ciężko przejść (szczególnie w stanie wskazującym na spożycie). Szukając miejsca w którym chcielibyśmy się rozbić, warto mieć na uwadze trzy rzeczy:

1. Rozbijamy się co najmniej 20 metrów od jakiegokolwiek płotu. A dlaczemu? Dlatemu, że tam KAŻDY płot, bez względu na położenie jest publicznym pisuarem (z tego samego powodu nie powinniśmy rozbijać się również zbyt daleko od najbliższego płotu).

2. Nie rozbijamy się bezpośrednio przy którymś z wyznaczonych przez pole szlaków komunikacyjnych, bo po pierwsze: już po pierwszym dniu piękna trawka przemieni się w kurzące na wszystkie strony klepisko, a po drugie będziemy mieli w namiocie no-stop harmider wiecznie kursujących biwakowiczów.

3. Nie rozbijamy się po środku kwater, w oddaleniu do najbliższych wytyczonych ścieżek komunikacyjnych, bo ze względu na fakt, że namiot stoi na namiocie, będziemy mieli ogromne problemy z opuszczeniem i powrotem do naszego sekstylnego domu.

Gdzie więc się rozbić? Nie ma złotej recepty. Trzeba po prostu stanąć z namiotem pod pachą, rozejrzeć się i spokojnie zastanowić nad lokalizacją.

Gdy mamy już rozbity namiot, możemy wrócić do samochodu po resztę rzeczy. Od kiedy na naszej dłoni widnieje bilet, możemy bez problemów wchodzić i wychodzić z terenu festiwalu, pokazując opaskę na bramkach. Montujemy również maszt i flagę, która pośród morza namiotów będzie markerem naszego własnego miejsca.

Funkcję sanitariatów pełnią dwie, nazwijmy to “stodoły” – w których zlokalizowane są kabiny toaletowe oraz rynny z kranami do mycia. Są też kabiny prysznicowe, ale płatne. Sam nie korzystałem, ale podobno woda nie za ciekawa. Koszt o ile mnie pamięć nie myli to 1 token (czyli 2,5 euro). Kolejek do kranów praktycznie nie ma. Kolejki do sedesów są, ale niewielkie i wszystko idzie płynnie. Raz jeszcze wychodzi z tych ludzi wyższa kultura, bo nikt nie próbuje wpychać się do sracza przed innymi. Każdy po prostu spokojnie czeka na swoją kolej.

 

Festiwal

Przy wejściu na teren festiwalu czeka nas kolejna bramka z ochroną. Nie wolno wnosić niczego do jedzenia i picia – organizator zakłada, że wszystko można kupić na terenie festiwalu. Pamiętając jednak o ichniejszych cenach, wszystko co nam potrzebne zabieramy ze sobą z pola namiotowego – w kieszeniach. Na bramkach nikt nas “nie oklepie”, poprosi jednak byśmy pokazali zawartość torby, jeżeli takową niesiemy. Kiedy już wejdziemy, nie afiszujmy się specjalnie z naszą kontrabandą, bo chodzą tam również nieoznakowani porządkowcy, którzy poproszą nas o wypicie jednym łykiem, a jeśli nie to wyrzucenie np. świeżo otwartej butelki piwa lub czegoś tam mocniejszego.
A co mamy na tym właściwym festiwalowym terenie? Cztery sceny: jedna główna na świeżym powietrzu i trzy pod namiotami. Fastfoody i stoiska z piwem w których płaci się festiwalową walutą – tokenami. Tokeny można pobrać z rozstawionych automatów. Jest również bazar z różnymi pierdołami od koszulek po ćwieki, na którym płacimy normalnie w euro. Jeżeli chcemy coś tam kupić, warto to zrobić dopiero w ostatni dzień po południu, bo ceny w stosunku do pierwszych dni potrafią spaść o ponad 50%.

Co do samych koncertów – wszystkiego nie obejrzymy. Nie da rady. Na szczęście występy poukładane są tematycznie tak, że np. w jednym momencie nie grają czołowe zespoły z jednego podgatunku. W efekcie można sobie ustalić marszrutę tak, by być na pełnych koncertach ulubionych wykonawców z jednego nurtu. Każdy koncert trwa godzinę – z wyjątkiem ostatniego, gwiazdorskiego – kończącego dany dzień.

 

Do domu

I to w zasadzie wszystko. Na koniec jeszcze tylko dwie uwagi na ostatnią noc na polu namiotowym:
1. Namioty są tam tanie i niektórym miejscowym nie chce się ich zwijać. W związku z czym potrafi jeden z drugim na odchodne podpalić swój stojący na uboczu namiot. Miejscowe służby są do tego przyzwyczajone i na miejscu błyskawicznie pojawia się mini-wóz strażacki. Nie zdziwcie się gdy zobaczycie ogień.
2. Po ostatniej nocy warto wstać wcześniej i wyjechać około 09:00 szczególnie, gdy stoimy na jakimś odleglejszym parkingu. Potem utworzą się korki i będzie ciężko.

I tyle. A kto czytał ten ciota, co słucha Behemota 😛

 

Wyślij na:
  • Facebook
  • Wykop
  • Twitter
  • MySpace
  • Google Bookmarks
  • Śledzik
  • email
Kategorie: Music | Tagi: , ,
Możesz śledzić komentarze do tego wpisu przy pomocy RSS 2.0 Both comments and pings are currently closed.

3 Komentarzy

  1. No kurde nic o nas nie wspomniałeś. Byłaby szóstka a za to uchybienie tylko 5+ 😉

  2. Poradniki z definicji są bezosobowe. O was napiszę za 30 lat, gdy będę składał autobiografię 😉

  3. Valdi może to i dobrze, że nic o nas nie wspomniał 😉