Historie o ludziach, którzy pierwsze ognisko zobaczyli na żywe oczy dopiero po 20-tce, są mi znane od dawna. W sumie nic dziwnego. Jeśli ktoś wychował się w blokowisku, a nie miał np. dziadków z ogrodem, albo nauczycieli, którym chciałoby się zorganizować np. klasowe pieczenie kiełby, to gdzie miałby takie ognisko zobaczyć? Ale odsetek takich ludzi zawsze był marginalny. Przynajmniej aż do teraz, bo chyba doszliśmy jako społeczeństwo do punktu, w którym większości młodych ludzi wydaje się, że nie byliby w stanie przetrwać nocy w lesie…
Od początku zeszłego roku z ciekawością obserwuję różnych internetowych bushcraft-erów, czyli ludzi, którzy lubią włóczyć się po lasach – wliczając w to dzikie nocowanie w takich miejscach. Nie, żeby mnie pociągała taka forma aktywności, ale… pewnego dnia uzmysłowiłem sobie, że zarówno im, jak i mnie – uprawiającemu ostatnio motocyklową formę turystyki – chodzi o to samo. Wspólną myślą jest dążenie do zabrania ze sobą w jak najmniejszym litrażu i wadze rzeczy najpotrzebniejszych, by w miarę komfortowo podróżować i biwakować. Poobserwowałem, poczytałem, pomyślałem, policzyłem i w efekcie w przestrzeni bagażowej, którą jeszcze dwa lata temu zajmował mi sam namiot, obecnie mieszczę tarpa, wygodny materac i śpiwór – które w dodatku dają komfort termiczny o dwie klasy wyższy, niż rzeczy używane przeze mnie do tej pory. Ale odbiegam od tematu, bo chciałem o czymś innym…
Obserwując tę bushcraft-ową część internetu, a w szczególności porozmieszczane wszędzie komentarze młodych ludzi, którzy też ją obserwują – doszedłem do smutnego wniosku, że obecna cyfrowa młodzież nie ma bladego pojęcia o otaczającej nas (w naszym kraju) przyrodzie i możliwościach własnych organizmów. A co nieznane budzi strach. Statystycznemu młodemu nastolatkowi z większego miasta, czerpiącemu wiedzę o przyrodzie z internetu i telewizji, nasz polski las wydaje się pełen niebezpieczeństw na miarę amazońskiej dżungli. Przeżycie w nim po zmroku graniczy z cudem. Na biednego człowieka za każdym krzakiem czyhają wilki, dziki, niedźwiedzie, żmije i kleszcze. A do tego trzeba doliczyć wyziębienie, odwodnienie i głód. Jeżeli komuś za pomocą specjalistycznego (oczywiście) ekwipunku uda się ta sztuka, to z dumą może zamieścić na YT filmik z tego wiekopomnego wydarzenia i pochwalić się światu, jakim to jest traperem. W ten sposób, zjawiskiem śnieżnej kuli nakręca innych młodych ludzi. W efekcie mamy już pokolenie, które w mocno zauważalnym procencie wyrosło w przekonaniu, że otaczająca nas naturalnie przyroda, to bezwzględny morderca. Jako społeczeństwo doszliśmy do sytuacji, która miała miejsce tej zimy, gdy duża grupa turystów zwiedzających Morskie Oko, po zapadnięciu zmroku bała się przejścia spacerkiem asfaltową (choć zaśnieżoną) drogą kilku kilometrów i dokonała tej wiekopomnej sztuki dopiero w asyście policji. A takich ludzi będzie teraz coraz więcej. Zjawisko to, choć dołujące, samo w sobie jest dosyć ciekawe socjologicznie – myślę, że spokojnie można by popełnić na ten temat jakąś pracę doktorską.
A ja, skoro już uzewnętrzniam się publicznie, mam odezwę:
Rodacy! To prawda, że nasz kraj geopolitycznie położony jest nieciekawie. Ale przyrodniczo… przyrodniczo, to my przecież żyjemy w raju. Pory deszczowe, pustynie, mrozy po -60 stopni, trzęsienia ziemi, dżungle, śmiertelnie jadowite zwierzęta, choroby tropikalne – niczego z tych rzeczy u nas nie ma. Nasze lasy, cała nasza przyroda, jest dla nas tak przyjazna, że już bardziej nie można. Nawet nasze nieliczne dzikie drapieżniki widząc człowieka w pierwszej kolejności uciekają. Polaku! Przyjacielu! Gwarantuję Ci, że jeśli jesteś w stanie przebywać niemal codziennie przez 8 godzin w pracy lub w szkole, to bez żadnego problemu przetrwasz noc w naszym kochanym, polskim lesie i to bez ŻADNEGO wyposażenia, ba nawet bez łyka wody. Polko! Przyjaciółko! Jeżeli czujesz się na siłach przemierzać przez pełne 5 godzin wzdłuż i wszerz dowolne centrum handlowe, to gwarantuję Ci, że jesteś w stanie przejść po lesie 10 kilometrów. Kto wie, może ilość uwolnionej endorfiny sprawi nawet, że poczujesz się szczęśliwsza niż na zakupach…