Niniejszy wpis popełniam, by zadać kłam różnym krążącym plotkom, jakobym trzymał w domu niezliczone ilości gitar. Opinia taka od dłuższego czasu krąży pośród moich znajomych. Otóż moi mili, gitar mam tylko siedem. Nie planuję zakupu kolejnych, a jedną nawet gotów jestem oddać w dobre ręce.
A oto moja kolekcja:
Gitarka klasyczna z jakiejś hiszpańskiej manufaktury. Obliczyłem sobie teraz na szybko, że mam ją już jakieś… 20 lat. To moja druga gitara w życiu. Pierwsza z resztą poszła w rozliczeniu właśnie za tą. Instrument ma już swoje lata i co tu ukrywać – wyeksploatowałem ją. Stroiki do wymiany, gryf wygięty i co najgorsze, wypaczyła się wierzchnia płyta. No i odkleja się mostek (już raz przyklejany). No cóż, starość nie radość. Gitara ta ze względu na olbrzymią wartość sentymentalną ma jednak u mnie dożywocie. Pewnego pięknego dnia wezmę ją na warsztat i przywrócę młodość i urodę.
Moja pierwsza gitara elektryczna, którą kupiłem około 11 lat temu (chyba w 2003 r.). Do dzisiaj telecastery uważam za najpiękniejsze instrumenty. Powyższa gitara pierwotnie była instrumentem marki FLAME – czyli budżetowej linii naszych rodzimych gitar Mayones. Około 2010 r. zdarłem z niej do gołego lakier (sunburst), wyfrezowałem w korpusie komory dla zmniejszenia ciężaru i wymieniłem gryf na porządniejszy. Gitara zmieniła brzmienie na bardzo agresywne, a dobry gryf dodał jej sustainu. Osobiście wolę miękkie dźwięki, ale jeśli kiedyś zabiorę się za granie metalu, to instrument jest jak znalazł. Ta gitara też ma u mnie dożywocie.
Instrument akustyczny, który mam bodaj od 2003 r. (czyli już jakieś 10-11 lat). Kupiłem go w Szczecinie w sklepie Rockman, gdy ten mieścił się jeszcze w starej lokalizacji na górze Bramy Portowej. Pamiętam, że siedziałem na krześle i ogrywałem sobie różne gitary. Chłopak, który sprzedawał tak mi się przyglądał i w pewnym momencie powiedział: “Wie Pan co? Pokażę zaraz Panu taką gitarę no-name. Dwa razy tańszą niż te, które Pan ogląda, a brzmiącą dwa razy lepiej.” Przyniósł, usiadłem, uderzyłem w struny i od tamtej pory ten sklep ma we mnie stałego, wieloletniego klienta. Instrument jest topornie wykonany i kiepsko polakierowany, ale brzmi takim głębokim i wyrazistym soundem, że daj Boże.
Elektroakustyk Ephiphone EL-00 Pro, który jest u mnie od czerwca 2013 r. Gitarka mimo zmniejszonego pudła nieźle brzmi (chociaż niegłośno), a w dodatku jest na tyle mała, że można ją niemal nosić w kieszeni. Obecnie mój podstawowy travellowy instrument. Dodatkowo o ile akustycznie brzmi nieźle, to po podłączeniu do wzmacniacza daje po prostu fantastyczny głos (elektronika Fishmann-a).
Wyścigowy Ibanezik z ruchomym mostkiem. Instrument, który jest u mnie od 2012 r. Kupiłem, bo miałem okazję, ale jakoś nie przepadam za gitarami typu stratocaster. Nie mam do nich specjalnych zastrzeżeń – gra się na nich wygodnie, ale jakoś tak… bez przygody. Mniej więcej raz na trzy miesiące noszę się z zamiarem wystawienia jej na Allegro, ale gdy przy tej okazji biorę ją na kolana i chwilę pogram, to robi mi się tego instrumentu szkoda i sprawę odkładam. Gitara bardzo sympatyczna, udana, pięknie wykonana, przetworniki hambucker z rozłączanymi cewkami (na single).
Wół roboczy mojej stajni. Oryginalny Fender Telecaster po którego sięgam praktycznie codziennie. Trafił do mnie na początku 2013 r. Zawsze kochałem telecastery, a ten instrument jest zwieńczeniem tego uczucia. Świetna gitara.
KRÓLOWA JEST TYLKO JEDNA!!! Gibson SG Standard, którą mam od stycznia 2011 r. Świetny, niezwykle udany egzemplarz. Niesamowity sound i niesamowita ergonomia gry. Ta gitara gra sama – wystarczy ją trzymać i robić mądrą minę. Myślę, że nawet śp. Gary Moore bez oporów wyszedłby z nią na scenę. W razie pożaru lub powodzi – ratuję najpierw ją.
I koniec kolekcji. Jak widać posiadam tylko kilka kawałków drewna z duszą, a nie żaden mityczny magazyn instrumentów. To już więcej mam harmonijek ustnych…